wtorek, 30 września 2008

Temat: Żyję całym życiem.

Każdy z nas ma własne poglądy co do niektórych kwestii, ale czasem zastanawia mnie, dlaczego jest tak, że jak ktoś pierdyknie denne hasło, nad którym nie wielu się zastanawiało, to nagle połowa publiki głosi to samo, często nie wiedząc co głosi. Dokładniej to chodzi mi mianowicie o niejednokrotnie rzucane (także we mnie) hasła typu: Chwytaj dzień, żyj chwilą, w życiu liczą się tylko chwile itp itd. Ale ilu się nad tym hasłem zastanowiło..? Żyć chwilą..? Nie zamierzam i nie praktykuję. Po co mam żyć momentem..? Mówi się, że w życiu piękne są tylko chwile, ale dla mnie to się nazywa bardziej fachowo: WsPoMnIeNiA..! (by podkreślić wyrazistość tego słowa bezlitośnie zgwałciłam CapsLocka xD). Życie chwilą tłumaczy się jako zajmowanie się teraźniejszością, bez względu na przyszłość i przeszłość.. "bo liczy się moment".. Mnie to kojarzy się, że robisz coś spontanicznego, niecodziennego (machając przy tym ręką "a raz się żyje", "a tam.. będzie co będzie.."), ale zarazem nieodpowiedzialnego i nieprzemyślanego.

JA żyję Przyszłością i Przeszłością. Przeszłością, czyli wspomnieniami, tymi dobrymi, złymi, wszystkimi, bezwzględnie. Przeszłością, bo jestem pamiętająca i pamiętliwa, jakkolwiek to brzmi.. Pamiętam o tych rzeczach, sytuacjach i ludziach, którzy są tego warci i co mi zapadło w pamięci. Pamiętliwa dla tych, którzy mnie zranili i wyszydzili, a potem przychodzili po łaskę. Z racji, iż mam miękkie obie komory wraz z zastawkami - trójdzielną i dwudzielną, to zwykle i zwyczajnie wybaczam ludziom (to zależy jeszcze od stopnia krzywdy, wbicia się w pamięć oraz czy miałam jakąś w tym winę czy nie, wtedy tętni to w aorcie) czasem wraz z moim "lekkim wypominaniem". Wybaczam, nie zapominam. Żyję przyszłością, bo wiem, że warto. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji i skutków swoich czynów, zawsze myślę co będzie dalej, co może wynikać, co się stanie jak postąpię tak czy inaczej. Staram się każdą sytuację zauważać ze wszystkich możliwych stron, nie podejmuję raczej pochopnych decyzji (no chyba, że muszę). By.. by potem mieć dumną świadomość, że zrobiłam jak powinnam, że nie popełniłam błędu, co wcale nie oznacza, że ich nie popełniam, ale we większości są mało znaczące, niż mogłyby być podczas życia chwilą. Wydaje mi się, że ludzie żyjący momentem myślą dopiero po fakcie, a nie przed, przy czym to przysparza ich o niezbyt chętne emocje jak np. wstyd, zażenowanie, złość, i oczywiście o błędy. Nie sądzę, że wzbogaca ich to o jakiekolwiek doświadczenie..
"Chwytaj dzień" mówi, aby cieszyć się każdym dniem i nie marnować go, cieszyć się chwilami, by ciągle iść do przodu, cieszyć się życiem, być optymistą. To, że dla mnie to promowane hasełko nie ma znaczenia, to nie oznacza, że się cofam w tył, bo przecież żyję przyszłością..! Więc nie uważam, żeby mi jakieś ubogie teksty niedowartościowanej rzeszy ludzi były potrzebne. Bardziej obiektywistka niż optymistka, nie skaczę jak motylek śpiewając jacy to ludzie są wspaniali, a świat piękny niczym Gracjan Roztocki (jak nie wieta kto to, to se na jołtubie.kom wpiszta xD). No oczywiście to nie znaczy, że jakaś emowata ofiara losu ze mnie z pesymistycznie hardą miną. Dużo się śmieję, zwłaszcza widząc świat taki, jaki jest w rzeczywistości:]
JA żyję całym życiem, a nie momentem, bo nigdy nie wiem, który moment może być ostatnim..!
Co do świata i ludzi to:
"Ludzi można podzielić na dwa rodzaje: tych, którzy są wytworem świata w którym żyją, i tych którzy są wytworem samych siebie, którzy choć świata nie zmienili, nie dali się zmienić światu. Oni chodzą po świecie, a nie świat po nich."
[Edward Stachura]

I nie mam żadnych pieprzonych kredek.
Zamiast nich posiadam coś o nazwie własne poglądy.
To wszystko.
Majka.

niedziela, 14 września 2008

Temat: Na temat miłości.

...i ślubuję Ci...
...miłość
...wierność
...i uczciwość małżeńską
...oraz to
...że Cię nie opuszczę aż do śmierci
[Przysięga Małżeńska jakby ktoś nie wiedział...]

Pewien ksiądz powiedział, że nie wierzy w słowa "kocham Cię" wypowiedziane przez nastolatków czy też dwudziestoparolatków. Uważa, że taka para, znająca się miesiąc, trzy miesiące, rok, dwa.. no w każdym bądź razie coś w ten deseń, nie potrafi kochać, i jednocześnie uznaje taką miłość za kłamstwo. Twierdzi, że te słowa mają znaczenie na przykład po 20 latach małżeństwa, nie przedstawiając żadnych dodatkowych warunków. Czy ów ksiądz ma rację..? Otóż.. ja się z nim nie zgodzę do końca. I nie myślcie, że się czepiam kościoła i wiary, tyle, że czasem pasterze naszej wiary przedstawiają pewne nieścisłości. Dodam także, że to nie jest żadna propaganda na jakiegokolwiek księdza, bo raczej nie miewam styczności z nimi zbyt wielkiej, nigdy mnie żaden ksiądz nie uczył religii, zwykle były to zakonnice lub katechetki. Także po prostu PoZdRo 4all xD. Dlaczego się nie zgadzam..? Otóż, po pierwsze - skoro coś ma trwać, to musi się to zacząć, prawda..? Skoro miłość ma przetrwać 20 lat, to musi się wcześniej zacząć i to logiczne, że najcześciej występuje to w młodości. Nie może istnieć coś, co nie ma początku. Duo to to, że reguła przysięgi powyżej napisanej wyraźnie przedstawia wyznanie miłości, co mogłoby oznaczać, że jest to chłam, gdyż ksiądz nie mógłby się z nią zgodzić, trzymając się kurczowo swoich przekonań. A co jest ważniejsze..? Biblia czy ksiądz..? No cóż.. Nie podał warunków i szczegółów, co oznacza, że nie do końca to adekwatnie przemyślał. Trzecia rzecz to to, czy jeśli młodzi ludzie się pobiorą, to jaka jest szansa na przetrwanie tych 20 lat (już tak przyjmując przykładowo akurat te 20) ich miłości..? Czy trafili na odpowiednich partnerów..? Przekonają się po tych 20 latach. Jeśli wypowiedzą słowa "kocham Cię" bez jakiegokolwiek drgnięcia serc, bądź po prostu nie będą potrafili tego wypowiedzieć, to ta miłość wygasła. Zatem czy ów duszpasterz nie miał ziarna racji..? Po części miał. W moim przekonaniu prawdziwa miłość jest taka gdy: Młodzi ludzie, wyznawają sobie miłość, wiadomo - ogarnia wtedy płomienne uczucie, głos nieco drży, ale mówią sobie, że się kochają. Pobierają się, przed ołtarzem wyznawając sobie tą miłość poraz drugi. No już nie wspomnę o nocy poślubnej, gdzie to wyznanie jest nieco yyy.. bardziej dźwięczne xD. Mija czas, mijają lata. Przychodzi 20 rocznica ślubu (uczepiłam się już tej koloratkowej dwudziestki). Oboje wspominają dawne czasy, jak to byli młodzi (a raczej młodsi, bo przecież nie są starzy będąc po 40-stce), jak się poznali, zakochali itp. Patrząc sobie głęboko w oczy, z drganiem serca takim jak było to pierwszy raz, mówią do siebie: "Marian... kocham Cię", "Hela.., ja też Cię kocham". Jaki wniosek..? Jeśli ta para po 20 latach poczuła ten sam płomienny (być może równie nastoletni jak wtedy) ruch serca, mając ten sam błysk w oku co za pierwszym wyznaniem, to jest to właśnie miłość, która przetrwała. Na początku ludzie kochają się najmocniej i jeśli to wróci po xx latach, to można śmiało powiedzieć, że są to "te dwie połówki" hihi:D

No jest także rozwiązanie tego problemu w ten sposób, idąc w ślady księdza, że jeżeli nie ma miłości nastolatków, że to blef, to wtenczas można by stwierdzić, że w przypadku, gdy po 20 latach słowa "kocham Cię" nic dla obojgu kochanków nie znaczą, bo po prostu nic nie czują, nie trafili odpowiednich połówek, miłość w ogóle nie istnieje. Co raczej jest absurdem dla większości z nas. Ale to już inna bajka..

A więc moim zdaniem są dwa rozwiązania:

miłość nastolatków + miłość po latach = trwała miłość

bądź

udawana miłość nastolatków + nadal brak uczucia po latach = miłość nie istnieje

Teoria duszpasterza mogłaby być prawdziwa, w przypadku gdy po xx latach ta miłość by się pojawiła, między tymi dwojga. Hmm.. ale będąc młodzieńcem, który wie, że nie kocha swojej dziewczyny, zmuszałby się do poślubienia jej, bądź ogólnie życia z nią..? Wątpię.

Z przekonaniem własnej słuszności.
Majka.

czwartek, 4 września 2008

Temat: Taka historia..

Opowiem wam pewną historię. Właściwie moją historię i wnioski z niej. No więc.. dość dawno.. jak każdej nastolatki na początku moje rozumowanie było płytkie, co do facetów, no wiecie książe z bajki itp. No i najważniejsze - żeby tylko jakiegoś ładnego chłopaka mieć. No i podążałam za tym wiadomo, jak się jakiś już w końcu znalazł ładny (bo kiedyś u mnie to rzadkość była, zapewne byłam mniej atrakcyjna niż dziś, co dla mnie jest raczej absurdem, no ale niech już tak jest wedle was niewas) to zżerała ciekawość co będzie dalej no i ta myśl - spróbować zawsze można. Znalazł się owy Panicz (może i nie pierwszy, ale też nie trzeci) no wiadomo, zaczęła się big love.. przynajmniej dla mnie. Tak, zakochałam się. Przynajmniej mi się tak ZDAWAŁO. On..? On mówił, że kocha.. obiecywał.. Jak się ta historia skończyła..? Pewnie sami wiecie - zaskoczenie, dziś kocha, jutro koniec, bo za wcześnie, bo coś.. (powodów lepiej dalszych nie powiem, bo są zbyt denne i śmieszne). Bądź co bądź serce złamał w jednej sekundzie. Kontaktu od razu zero praktycznie. Jam dziewczę wrażliwe na te sprawy (ale nie zawsze widać po mnie, że mnie coś trapi), więc długo bolało. Ojj długo...;/ Na drodze mojego upokorzenia i zawodu pojawił się nowy "adorator" (D.Z.) Wiadomo przystojniak jak się patrz, super, koleżanki by zazdrościły, prawda..? Jaka jest normalna reakcja skrzywdzonej nastolatki..? Skoro taka okazja to można pocieszenie w nim odnaleźć i zrobić tamtemu na złość, niech wie co stracił..! Taaa, żal dupę ściśnie aż miło xD Ja jednak pomyślałam nad tą sprawą z innej perspektywy. Jeśli mnie z tym "nowym" zobaczy "za rączkę" po tak krótkim czasie to.. to nie pomyśli co stracił, tylko, że nie warta byłam niczego. Więc nie wzrośnie ani moja duma, ani IQ nie podskoczy. Dla mnie takie zachowanie nie jest rozwiązaniem tego typu problemów, nie jest lekiem na poskromienie bólu lecz tylko udowodnieniem bycia szmatą oraz własnym niedowartościowaniem, bo jeśli się mówi, że kocha to nie rzuca się tych słów na wiatr. Udowodniłam sobie wiele - moralność i lojalność. Nie robiłam tego dla Niego, lecz dla siebie. I wiecie..? Mam ogromną satysfakcję z tego, że tak postąpiłam. Mój światopogląd zrobił obrót o 180 stopni, nie potrzebni mi najpiękniejsi. Może ładni mają w życiu łatwiej, ale są poje.. znaczy bardzo dziwni i niezrozumiali w większości. To doświadczenie nieraz mnie przygniata zaciągając hamulec myśli - nie chcę wiedzieć co będzie dalej. Spotkać się mogę, poznać i dopiero potem się decyduje, więc nie róbcie ze mnie damskiej wersji Casanowy:]
Po tej historii z Paniczem przez prawie rok nie dałam się złamać, nikt mnie do siebie nie przekonał [Zasada nr1 - nie będę z kimś, do kogo nic nie czuję]. Zresztą lubię zniechęcać rycerzyków:D:D ale... pojawił się On.. przy Nim coś się ze mną stało, coś drgnęło.. powstało uczucie, którego wcześniej nigdy nie było, inne niż wzbudzał wcześniej Panicz.. od początku doceniane, takie, kurcze... no nie wiem.. to było coś innego! ..tak, o wiele silniejszego.. trwałego.. ale pięknego:) Nauczył mnie dużo, nauczył miłości. Dziś dziękuję Mu, oddaję pamięć, szacunek i hołd.

Nie wiem, może nie znam jeszcze ludzi, świata, życia. Trudno, tyle ile wiem to to co wiem swoje.

A ludzie mówią, że nie mam serca.
Heh.. i nawet nie wiedzą, że mają rację.
Nie mam serca.
Umarło razem z Tobą.

Dziękuję.
Za zrozumienie treści.
Także tej głębszej.
Majka

poniedziałek, 1 września 2008

Temat: Sex time..?

- Sex or die!

- Nie dam!

Jakby nie było miłość w dzisiejszych czasach jest produktem marketingowym, a jej cena zależy od klienta nabywający ten produkt. Zawsze można trafić na promocje - dla desperatów, towar z wyższej półki - dla wybranych, czy stary, dobry second hand - dla szarego człowieka. Miłość jest przereklamowana, no i oczywiście ze słowem "miłość" kojarzy się także romantyzm, namiętność, intymność no i wreszcie seks. Nie wiem jak wy, ale ja już mam dość patrzenia na reklamy pasty do zębów czy gum do żucia, a o czekoladzie nie wspomnę, gdzie są nasycone płomienną namiętnością pocałunków dwojga kochanków. Prawie w każdej reklamie pojawia się coś związane z miłością, a właściwie z seksem (a potem się dziwią, że się kurewstwo szerzy). Niedługo efektem włączenia telewizora będzie widok czegoś zwykłego, lecz z szokującym hasłem...:
Reklama nr 1 (o tematyce rolniczej): "Seks jest jak działka - ci zacofani uprawiają go ręcznie", bądź "Nie bij konia, daj mu siana, to urośnie po kolana"
Wiadomości: "O skuteczności wakacyjnych rycerzy świadczą wrześniowe kolejki do ginekologa"
Reklama nr 2 (supermarketu): "Kobiety są jak wózki sklepowe, wkładasz monetę i pchasz dalej",
Program kulinarny: "Przepis na dziecko - 25kg miłości, 25kg czułości i 2 dobre jaja"
Reklama nr 3 (przyprawy do potraw): " Sex jest jak Winiary - dobre pomysły, lepszy smak"
Magazyn mody: "Tylko pierwotny strój Ewy nie wyjdzie nigdy z mody" 

W filmach są tylko dwa motywy - miłość i śmierć. Oczywiście te dwa przytoczone słowa wiążą się z wieloma podtekstami. Za miłością idzie, a może nawet w parze idzie - seks, zaś przed śmiercią mknie przemoc. Dlatego nie oglądam prawie wcale telewizji, no ale jak już to po jakiejś godzinie patrzeć nie mogę, ale nie ze zmęczenia oczu, lecz z obrzydzenia tego shitu, jaki tam przedstawiają.

Niedługo w dobranockach się będzie każdy z każdym dupczyć powtarzając kolejkę bez skończoności , podobnie jak w "Modzie na sukces". Przecież każdy z nas wie, dlaczego nie było wojen w krainie Smerfów, a wiadomo, że Smerfetka była jedna...xD
Żal mi dzieci wychowujących się w tych czasach.

P.S. I nie mówcie, że was nie strzela na widok 10-latka mającego lepszy telefon niż wy..;/

- bez odbioru
Majka